Kilka pierwszych, krótkich opowiadań


Terrorysta John Merrick

W budynku Urzędu Skarbowego panował spokój. Mężczyzna wszedł do środka i rozejrzał się dokładnie po wszystkich zakamarkach. Pracownicy zauważyli coś osobliwego w jego zachowaniu, ale nic sobie z tego nie robiąc wrócili do swoich zajęć. Miejsce to, zazwyczaj przepełnione zdenerwowanymi i śpieszącymi się interesantami stojącymi w kolejce, było w tym dniu niespotykanie opustoszałe. Mężczyzna gdzieś znikł, po czym wrócił rzekł uprzejmie do jednej z pracownic:
 - Dzień dobry. Pewnie pani zauważyła, że kręcę się po budynku od ładnych 20 minut. Otóż jestem terrorystą i podłożyłem tutaj bombę. Chciałbym porozmawiać z kierownikiem placówki. Czy może pani mi wskazać gdzie znajduje się jego gabinet.
- Ależ oczywiście. – uśmiechnęła się urzędniczka. – musi pan pójść na pierwsze piętro, skręcić w prawo, a na końcu korytarza w lewo. Potem cały czas prosto do pokoju numer 49.
- Ślicznie pani dziękuję i życzę miłego dnia.
- Ależ proszę bardzo. – odrzekła z uśmiechem pani z okienka. – Słowo daję, nie wiedziałam, że terroryści są tacy uprzejmi.
- Jeszcze raz dziękuję. – odpowiedział mężczyzna, po czym udał się na pierwsze piętro, potem w prawo, w lewo i do pokoju numer 49.
- Co ten pan chciał? – spytała sąsiadka z okienka obok
- Ten gentelman jest terrorystą i przyszedł podłożyć bombę w naszym budynku.
- Nie wiedziałam, że terroryści są tacy przystojni.
- Nie tylko przystojni, ale także mili. Może gdyby mój mąż był terrorystą a nie sprzedawcą ubezpieczeń to nie kłócilibyśmy się tak często. – odrzekła pani z okienka, po czym obie koleżanki zajęły się spokojnie swoją pracą.

Mężczyzna zatrzymał się przed pokojem numer 49. na tablicy był napis „Kierownik”, a pod spodem tabliczka, na której widniały godziny przyjmowania interesantów. Wynikało z niej, że przed kilkoma minutami zaczęła się przerwa śniadaniowa. Mężczyzna usiadł i postanowił poczekać kwadrans, aby nie przeszkadzać kierownikowi w posiłku.
Czas zleciał szybko i gdy na zegarku mała wskazówka znajdowała się na 12 a duża na 6, mężczyzna wstał i otworzył drzwi. W przytulnym gabinecie zasiadywała młoda sekretarka, która spytała:
- Dzień dobry. Czy był pan umówiony?
- Bardzo mi przykro, ale nie byłem umówiony. –odpowiedział grzecznie mężczyzna
- Kierownik jest bardzo zajęty. Czy mógłby pan być tak uprzejmy i przyjść jutro o tej samej porze?
- Niestety. Mam bardzo pilną sprawę i muszę widzieć się z nim natychmiast. Otóż jestem terrorystą i podłożyłem w tym budynku bombę. Włączyłem zapalnik na godzinę 14:00 więc chyba pani rozumie. Gdyby to ode mnie zależało.
- Ach tak. Sytuacja wygląda poważnie. – powiedziała sekretarka – W takiej sytuacji nie możemy przekładać spotkania na jutro. Proszę wejść do gabinetu.
- Ślicznie dziękuję.
- Proszę bardzo. – odpowiedziała sekretarka, myśląc: nie przypuszczałam, że terroryści są tacy mili i przystojni.
Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i przywitał się z kierownikiem.
- Witam pana serdecznie. Musi pan mieć do mnie pilna sprawę, gdyż kazałem swojej sekretarce, aby nikogo, kto nie jest umówiony, nie wpuszczać do mnie. Słucham więc w czym rzecz?
- Dzień dobry. Nazywam się John Merrick, jestem terrorystą i podłożyłem dzisiaj bombę w tym budynku.
- Och, więc jest pan terrorystą. Czy to ciekawy zawód? Przepraszam, że pytam ale nigdy jeszcze nie gościłem tutaj terrorysty.
- Oczywiście. Bardzo lubię tą pracę. Mam kontakt z różnymi ludźmi. Codziennie w innym miejscu, no i w dodatku sam sobie ustalam harmonogram dnia.
- To musi być fascynujące.
- Tak, ale powróćmy do naszej rozmowy. – uśmiechnął się mężczyzna przekładając jedną nogę na drugą.
- Tak, tak. Rzeczywiście to bardzo poważna sprawa. Dobrze, że przyszedł pan z tym do mnie od razu.
- Chciałem panu zakomunikować, że ładunek wybuchnie o godzinie 14:00 – rzekł mężczyzna
- Ach tak, to znaczy, że mamy niecałe półtora godziny do wielkiego bum! – wybuchł śmiechem kierownik, po czym dodał – przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Czy będzie pan żądał okupu czy też będzie to zwyczajny zamach?
- W rzeczy samej. Będę żądał okupu. Możemy się umówić, że rozbroję ładunek jeśli zapłaci mi pan100 000 funtów. To standardowa suma jaka biorę za tego rozmiaru usługę.
- To duża suma. Czy nie ma pan jakiegoś rabatu, albo zniżki? – spytał zaniepokojony kierownik.
- Przykro mi bardzo, ale w tym miesiącu nie daję promocji. Ostatnio podłożyłem mało bomb, więc interes nie stoi za dobrze, ale myślę o karcie stałego klienta jaka będzie dostępna w niedalekiej przyszłości. Gdyby pan kiedyś zechciał taką nabyć to byłbym bardzo zadowolony. Dostałby pan 10% zniżkę na 5 zamachów z rzędu.
- To doprawdy ciekawe. Czy teraz stosuje się takie wybiegi?
- Oczywiście. Każda szanująca się firma terrorystyczna oferuję taką usługę swoim klientom. Ale powróćmy do interesu. – odpowiedział z uśmiechem John
- A tak, oczywiście. Więc nie mam innego wyjścia, jak przekazać panu 100 000 funtów. Czy życzy pan sobie otrzymać tą kwotę czekiem,  czy też w gotówce?
- Poprosiłbym czekiem, jeśli byłby pan taki uprzejmy.
- Ależ oczywiście. Proszę oto on. – rzekł kierownik wręczając mężczyźnie mała kartkę
- Pięknie panu dziękuję.
- Proszę uprzejmie. Mamy jeszcze godzinkę a ja nie zaproponowałem panu kawy. Czy nie skusiłby się pan na filiżaneczkę małej czarnej? W końcu nie co dzień gości się takie osoby jak pan.
- Bardzo pan uprzejmy, ale nie chciałbym się spóźnić z rozbrojeniem ładunku. Boję się, że możemy się zapomnieć w rozmowie a wtedy to dopiero byłaby heca.
- Tak, tak, rozumiem. Jest pan profesjonalistą. Najpierw praca potem przyjemności.
- Taki zawód – odparł z uśmiechem John.
- W takim razie nie chcę panu zabierać cennego czasu. Polecam się na przyszłość. – powiedział kierownik ściskając rękę na pożegnanie. – Proszę nie zapomnieć o karcie stałego klienta dla naszej instytucji. Nie chciałbym być nieprzygotowanym i przepłacać na wypadek pańskiej przyszłej wizyty.
- Dobrze, może pan na mnie polegać. Jeszcze raz dziękuję i żegnam. – powiedział John, po czym wyszedł z gabinetu pożegnawszy się uprzednio z sekretarką, która odprowadziła go wzrokiem myśląc: boże jaki on przystojny. Szkoda, że mój mąż nie jest terrorystą.

                                             listopad 2008


Przypadek

Jarek jak zwykle był uśmiechnięty. Tomek nigdy nie patrzył w ten sposób na ludzi, ale w tym momencie uświadomił sobie, że jeśli każdy z nas był w poprzednim wcieleniu jakimś zwierzęciem, to jego stary kumpel Jarek z pewnością musiał być kotem. I to nie byle jakim kotem. Ten wiecznie uśmiechnięty dryblas, technikę lądowania na czterech łapach, opanował do perfekcji.
Każde nieszczęście, jakie go spotykało, obracało się na jego korzyść. Kiedyś, na ten przykład, jeszcze w czasach szkolnych, podczas gry w piłkę skręcił nogę w kostce. Bardzo się wtedy smucił, gdyż nazajutrz klasa miała wycieczkę do parku krajobrazowego, a on z obolałą nogą musiał zostać w domu. Mówił wtedy: „mamo, tato, nie boli tak mocno, pojadę jutro z klasą na wycieczkę”, lecz gdy przeszedł się na próbę do furtki i z powrotem, ból coraz bardziej dawał się we znaki, więc został w domu. Cała historia skończyła się tak, że wszyscy uczniowie zatruli się musztardą i kiełbaskami z ogniska i mieli kilkudniowe zatrucie żołądka. Kilkoro z nich wylądowało nawet w szpitalu. Jarek dzień później był zdrowy jak rydz i śmiał się z kolegów, którzy jeszcze przez kilka dni mieli solidną sraczkę.
Ostatnio pewna kobieta, którą zaprosił do siebie na noc, zawłaszczyła sobie kilka cennych rzeczy z jego mieszkania. Zdenerwowany tym faktem poszedł na policję i przypadkowo spotkał tam znajomego z czasów studiów. Dzięki temu spotkaniu dostał korzystną ofertę pracy i już na drugi dzień, szczęśliwie opuszczał swoje stare biuro, zostawiając za sobą wściekłego szefa, któremu naubliżał na pożegnanie. To wszystko sprawiało, że życie Jarka było pełne przygód, dynamiczne i zaskakująco ciekawe.
Tomek niedawno stracił pracę i niezbyt dobrze szło mu szukanie nowej. Palcami lewej ręki gmerał przy uchu i we włosach marszcząc twarz, natomiast palcami prawej swingował po blacie stołu. Wesoły Jarek flirtował z barmanką opowiadając jakiś pikantny dowcip. Dziewczyna rechotała jak żaba, ale był to przyjemny rechot. Z radia grającego gdzieś zza lady dobiegała spokojna, nastrojowa muzyka.
- Piwo poprawi ci nastrój, moja ty ofiaro losu – zażartował Jarek, stawiając na stole dwa ociekające pianą kufle piwa.
Tomek rozejrzał się po lokalu, jakby próbował uciec przed rozmową, której koniecznie chciał uniknąć. Bar był pusty. Oprócz nich i staruszka, siedzącego przy małym stoliczku w kącie i czytającego gazetę, nie było tam nikogo. Dziadek przerzucał stronę po stronie zatrzymując się przy jakimś artykule, by za chwilę, kiwając głową na boki, dać wyraz niezrozumienia dzisiejszego świata i tego co się na nim wyprawia.
- Ludzie, co to się z tymi młodymi dziewczynami porobiło – wymamrotał głosem nie oczekującym odpowiedzi.
Tomek umoczył usta w chmielowym napoju, obrócił się i puścił oczko do barmanki, która wycierała kufle. Dziewczyna zarechotała ponownie.
- Musisz się w końcu wziąć w garść. Jak tak na ciebie patrzę, to aż mi się głupio robi, że jesteś moim starym kumplem a zachowujesz się jak jakaś pierdoła – ciągnął Jarek.
- Kiedy wiesz, ja już skończyłem wczoraj trzydzieści lat…
- Tak, tak. Niedawno przestała boleć mnie głowa. - wtrącił Jarek.
- No i doszedłem do wniosku – kontynuował zobojętniałym głosem Tomek –  że nie tak wyobrażałem sobie siebie w wieku trzydziestu lat, gdy byłem nastolatkiem. Wszystko miało być inaczej.
Jarek, zazwyczaj rozgadany do granic dobrego smaku, postanowił zamilknąć na kilka chwil, by dać koledze dokończyć myśl.
- Wiesz co ci powiem Jarku. Wydaje mi się, że nic w życiu nie osiągnąłem, nie jestem nic wart. Mam już trzydzieści lat i nadal mieszkam na stancji, nie mam oszczędności, a teraz jeszcze ta praca. Chyba nie jestem nikomu potrzebny.
- Przestań. Jesteś potrzebny – pocieszył go Jarek, który na chwilę stracił swój nieodzowny uśmieszek.
- Mówisz tak, bo jesteś moim kolegą – kontynuował. –  Doceniam to, ale ja naprawdę straciłem chęć do dalszego życia. Nie widzę sensu mych starań – sapnął, po czym machnął ręką. - Z resztą, jakich starań. Przecież ja od dłuższego czasu w ogóle się nie staram. Może dlatego wyrzucili mnie z tej pracy. Nic mnie już nie bawi, nie sprawia mi radości, ani dobre jedzenie, ani dobry film, ani muzyka. Na półce w moim pokoju leżą fascynujące książki, których nie chce mi się czytać. Nawet to piwo mi nie smakuje tak, jak smakować powinno. Wszystko ma smak papieru, wszystko spowszedniało. – Palce Tomka przeniosły się z głowy na papierową serwetkę, z której zaczął składać łódeczkę.
- Przydałaby ci się kobieta, mój druhu. Zdrowa, gorąca dziewczyna, która wymęczy cię przez całą noc tak…
- Wiesz jak jest ze mną i z kobietami. Justyna psuła mi nerwy, Agatka po miesiącu miała mnie dosyć, a Jola uciekła z jakimś gówniarzem do Dublina. Nie mogę znaleźć takiej jaką bym chciał.
- Bo nie szukasz – Jarek wymierzył Tomkowi pstryczka w nos. – A tak w ogóle, to jaką ty byś chciał kobietę?
- Sam nie wiem – wzruszył ramionami Tomek.
- To ja mam dla ciebie lekarstwo. Pójdźmy na jakąś imprezę. Poznamy jakieś chętne dziewczynki. Prześpisz się z taką i od razu poczujesz w sobie świeżą krew. Spijesz z takiej nektar a będziesz niczym grecki bóg.
- Jarku, żebym ja tak potrafił, jak ty, do tego życia podchodzić – sapnął Tomek budując swoją papierową flotyllę.
- Wiesz co druhu, zdradzę ci swoją tajemnicę. Potraktuj ją jak radę. Tylko słuchaj uważnie – uśmiechnął się Jarek. – Ja to do życia podchodzę w bardzo osobliwy sposób. Powiedz mi, czy zauważyłeś, że kiedy czytasz książkę, to pisarz zawsze tak pięknie opisuje wszystko, co się wokół głównej postaci dzieje.
Tomek pokiwał głową na tę oczywistość.
- Taki bohater – kontynuował - to nawet jak idzie sobie po ulicy, to jakby żył na innym świecie. Te zewsząd otaczające go dźwięki, zapachy, ludzie, słowem wszystko, jest tak ciekawie opisane, tak ze smakiem, że samo czytanie sprawia, iż to wszystko czujemy, jakbyśmy tam byli naprawdę. Tymczasem, na co dzień idziesz sobie ulicą, wokół ciebie jest masę różnych doznań, a ty nie zwracasz na nie uwagi, a wiedz, że mogą one, nie raz, wywołać na twojej twarzy spory uśmiech.
Jarek wziął solidny łyk piwa i dalej ciągnął swój wywód.
- Tak. Dlatego tak bardzo lubimy książki. Przenoszą nas w inny świat. I wiesz co druhu – poklepał Tomka po ramieniu. – Gdy ja tak sobie, na ten przykład, idę ulicą do pracy, to tak jakbym szedł w jakiejś książce. Jestem więc bohaterem powieści. A taki to nie może iść byle jak, z domu do pracy, z pracy do domu, na pocztę, do sklepu, do baru. Bo co to by była za książka. Idę więc wyprostowany jak atleta, uśmiecham się, patrzę sobie na ludzi, słucham, wącham, czasem dotykam, delektując się tym wszystkim co mnie otacza. Patrzę na ludzi i ich sobie opisuję, albo wymyślam, że z nimi rozmawiam i co byśmy do siebie mówili. Patrzę sobie na jednego i myślę na ten przykład: a to jest Janek, pracuje na poczcie, bardzo ciekawy człowiek, w wolnych chwilach słucha jazzu. A to jest Małgosia, kwiaciarka, piękny ma tyłeczek i cycki, z taką to ja bym mógł figlować pod kołdrą bez ustanku trzy noce. Jak zobaczę jakieś dzieci grające w piłkę na podwórzu, to zatrzymuję się na chwilę i patrzę na nie z uśmiechem na twarzy. Wśród nich biega Michałek, taki mógłby być mój syn, szczupły, wysportowany, król strzelców podwórka. A jak z któregoś domu dobiegnie mnie zapach pieczonej kaczki, czy zupy grzybowej to wciągam ten dymek nosem i delektuję się przyjemną wonią.
Kolejny łyk piwa przerwał wypowiedź. Staruszek siedzący w kącie przeczytał gazetę do końca, nałożył płaszcz i wyszedł na zewnątrz.
- Tak sobie pomyślałem, że często zapominamy jak się powinno żyć. Nie pamiętamy o smaku i o tym, że prawdziwe szczęście tkwi w szczegółach. To one, te małe chwile, są piękne, dają nam prawdziwe szczęście. Nie zastanawiaj się nad całością swego życia. Ja też mam trzydzieści lat i nie dorobiłem się fortuny.
- Więc według ciebie trzeba żyć tak, jakby się było bohaterem książki, albo grało w filmie?
- Otóż to! – zaśmiał się Jarek. – Jak już jesteś bohaterem swojej własnej książki to musisz zadbać żeby była napisana jak należy. Musisz się starać opisać wszystko tak, żeby innym chciało się taką książkę czytać, żeby tobie chciało się ją czytać. Przecież nie możesz być bohaterem byle jakiej książki. – Jarek puścił oczko do kelnerki, która zarechotała ponownie, po czym dodał: - No i koniecznie musisz prowokować różne sytuacje, żeby akcja posuwała się do przodu.
- Eh. Piękne jest to co mówisz. I jak na ciebie patrzę to widzę, że ty naprawdę piszesz tę swoją książkę tak na fest, jak należy – powiedział pokrzepiony długim wywodem Tomek.
- Jeszcze po jednym?
- Nie dzięki, muszę już iść. Fajnie, że cię dzisiaj spotkałem.
- Bywaj druhu, ja idę pofiglować z tą kelnereczką. Wygląda na apetyczną i coś mi się zdaję, że niedługo się o tym przekonam – powiedział szelmowskim tonem Jarek.
Tomek założył kurtkę i wychodząc pomachał ręką.
- Pamiętaj! Jesteś reżyserem swojego filmu – krzyknął Jarek.
- Tylko niestety, życie to nie film – mruknął pod nosem Tomek.
Było już sporo po południu i większość ludzi wracała właśnie z pracy. Świadczyły o tym zapchane samochodami ulice i chodniki pełne pędzących ludzi. Wyglądało to tak, jakby niedługo miała nastać jakaś godzina policyjna i każdy śpieszył się by załatwić wszystkie wyznaczone na dzisiaj sprawy.
Tylko Tomek się nie śpieszył. Gdyby nie spuszczona głowa można by powiedzieć, że szedł jak jakaś ważna osobistość, taka co gwiżdże na tę godzinę policyjną. Spacerując dumał nad słowami Jarka: „tak wciągnij powietrze, poczuj zapach”. Nie było w nim nic szczególnego. Zwykły smród spalin i dymu z komina. Dźwięki też nie były interesujące. Warkot silników, stukot obcasów, jakieś krzyki pijanego menela. Nic szczególnego.
- Wariat z tego Jarka – mruknął pod nosem, gdy nagle o mały włos byłby się wywrócił.
W jego ramionach wylądowała szczupła dziewczyna o kręconych jasnobrązowych włosach. Od razu poczuł zapach jej perfum, świeży, uderzający do głowy, budzący śpiące zmysły.
- Oj, bardzo pana przepraszam.
- Nic się nie stało? – uśmiechnął się Tomek patrząc ze spokojem w jej zmieszane sytuacją oczy.
Dziewczyna odwzajemniła miłe spojrzenie pięknym uśmiechem. Tomek zauważył, że miała lekkiego zeza. Jej prawe oczko spoglądało gdzieś na bok, drgając raz po raz. Było w tym coś zabawnego, przyjemnego, a nawet, miał wrażenie, podniecającego. Dziewczyna nachyliła się i zaczęła zbierać z chodnika kartki, które wypadły jej z teczki. Tomek kucnął by jej pomóc.
- Cholera jasna, mam dzisiaj ciężki dzień – mówiła. – Pewnie dlatego na pana wpadłam. Gdzie?!, gdzie mi uciekacie wstrętne kartki? – dziewczyna biegała po chodniku zbierając zgubione dokumenty, które wiatr zanosił dokoła, jakby bawił się z nią w berka. – Z tego wszystkiego muszę się dzisiaj rozerwać. O, to już chyba wszystkie.
- Żyj tak jakbyś żył w książce – mruknął Tomek.
- Słucham?
- Nie, nic takiego. Ja też mam dzisiaj zły dzień i z chęcią także bym się rozerwał. Może… – przerwał na moment - skoro już tak się spotkaliśmy, to czy moglibyśmy się umówić dziś wieczorem? Znam przytulną restaurację, gdzie można potańczyć przy dobrej muzyce i zjeść coś dobrego. – Tomek nie był pewien, czy te słowa wyszły z jego ust, czy powiedział je jakiś stojący obok przechodzień.
Dziewczyna zrobiła duże oczy i wybuchła radosnym śmiechem.
- No, skoro już na pana wpadłam to chyba nie mogę odmówić – zachichotała, a na jej twarzy płonęły rumieńce. – Na imię mi Ewa – dziewczyna wyciągnęła rękę.
- Tomek. Gdzie i o której godzinie możemy się spotkać Ewciu?
- A co tam! Chodźmy teraz – postanowiła i wsunęła swoją rękę pod męskie ramię. – Wiesz Tomku, to takie miłe, że zaproponowałeś mi wspólne spędzenie wieczoru. Oj, to moje życie, składa się z samych przypadków – pokręciła głową Ewa.
Ulice miasta nadal tętniły swoim popołudniowym życiem. Powoli się ściemniało i ludzie pędzili jeszcze szybciej niż przed chwilą. Z wyjątkiem tych dwoje, którym się nigdzie nie śpieszyło.

                                                Styczeń 2010

 Morderca

- Wybacz ojcze bo zgrzeszyłem – wymówił skruszonym głosem mężczyzna klęczący w konfesjonale. 
Barwa jego głosu zdradzała, że nie stronił od alkoholu, co też można było poczuć biorąc głębszy oddech. Ksiądz pochylił się nad grzesznikiem i swoim zwyczajem począł wypatrywać przez kratkę wyglądu twarzy owieczki, jaka do niego zawitała. W ciemnym zakątku kościoła było to w zasadzie niemożliwe, gdyż pora była późna, a kościelny oszczędzał na świecach, zwłaszcza w dni powszednie. Wychylił się bardziej i jedyne co mógł stwierdzić to fakt, że ów mężczyzna miał krótkie ciemne włosy i nie golony od kilku dni zarost.
- Słucham cię synu – wypowiedział standardową formułkę ksiądz.
- Ojcze. Popełniłem czyn okrutny, którego nie da się odwrócić. – zaczął grzesznik.
- Synu – odparł – jeśli wyznasz mi swoją winę i okażesz skruchę to może miłosierny Bóg zlituje się nad twoją zbłąkaną duszą i obdarzy cię hojnie swoją łaską zmazując grzech.
- Myślę, że czyn, którego się dopuściłem jest tak potworny, że choćby nasz Bóg był najlitościwszym z litościwych to zapewne w jego oczach nie znalazłbym przebaczenia.
- Mów czemuś do mnie przyszedł – ponaglił zdenerwowanym głosem ksiądz.
- Ojcze boję się ci to wyznać, ale zgrzeszyłem odbierając życie człowiekowi.
Po tych słowach spowiednikowi zrobiło się duszno. Wyjął z kieszeni chustę i wytarł nią krople potu, które pokryły mu czoło.
- Ojcze… Zabiłem księdza.
Spowiednik poczuł jak serce wychodzi mu z piersi i uciska szyję próbując jakby wydostać się z ciała i uciec w miejsce, gdzie zaznać by mogło schronienia. Zebrał się na odwagę by odezwać się do grzesznika, gdy ten mu przerwał mówiąc te słowa:
- Ojcze… Najgorsze jest to, że zrobiłem to dla zwykłej uciechy. To taki mały figiel, którego, musze się przyznać, nie żałuję, a nawet na samą myśl o tym czuję wielką radość.
Ksiądz poczuł się jak kłoda. Był zdrętwiały od stóp do głowy i nie był w stanie wydukać z siebie nawet najcichszego wołania.
- Ojcze… Muszę ci powiedzieć, że czuję, że zrobię to jeszcze raz – rzekł z szaleńczą ekscytacją grzesznik.
Kościół zahuczał od wystrzału z pistoletu i nim wszyscy obecni w nim ludzie zdążyli się obrócić i rozeznać w sytuacji, czarny mężczyzna wybiegł z przybytku nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Po chwili z konfesjonału powoli wypadło, a raczej wylało się grube cielsko księdza. Kałuża krwi jaka wypływała z brzucha szybko rozlała się pod nogami zgromadzonych wiernych, którzy poczuli smród kału wydobywający się ze zwłok.
- To już piąty ksiądz w tym roku – rzekł jeden z zebranych wokół ciała gapiów
- Ludzie, do czego to doszło. – rzekł inny – niedługo trzeba będzie postawić straże przed kościołem, żeby sprawdzały wchodzących czy aby nie wnoszą pod płaszczem pistoletu czy szpady.
Smród wypełnił przestrzeń do tego stopnia, że jakaś młoda dama o mało nie zwymiotowała, po czym oddaliła się od tego miejsca. Chwilę potem inni wzięli z niej przykład.

październik 2008

Samobójca

Krople deszczu wygrywały nieznośne staccato uderzając po szybie i rynnach. Raz po raz, dołączały do nich grzmoty tworząc demoniczną symfonię. Adrian leżał w łóżku. Gdy ostatni raz spojrzał na zegarek była godzina druga. Jego oblane potem ciało, przyklejone do pościeli jak mokra tapeta do ściany, było kompletnie wyzute z jakichkolwiek sił witalnych. Mokre ubranie leżało w przedpokoju, łazience i obok łóżka.
Myślał o tym czego znowu dopuścił się tej nocy. Miał już dosyć ciągłych głosów kłębiących się w jego głowie jak chmara czerwi, mówiących mu co ma robić, gdzie ma iść i jak ma myśleć. Wiedział, że nie może żyć dalej w ten sposób. W głowie miał tylko strach podpowiadający, że jednym wyjściem może być samobójstwo. Ale czy na pewno? Czy śmierć to koniec? A Jeśli to początek nowego życia, to czy uda mu się uwolnić duszę od potwornego brzemienia? Tego nie mógł być pewny, jednak postanowił, że niedługo spróbuje.
Dzisiejsza noc przyniosła kolejne potworności, które dołączyły do reszty prywatnej kolekcji wyczynów Adriana. Tworzyły one razem pejzaż pełen świętokradztw i perwersji na tle wszechogarniającego zła, namalowany jakby ręką samego szatana. Obrazy tworzy się by cieszyły oko. Czemu miał służyć ten stworzony przez niego? Na to pytanie Adrian nie znał odpowiedzi.
Przewracając się na drugi bok spojrzał w kąt pokoju. W świetle błyskawicy ujrzał postać siedzącą na drugim łóżku. Wiedział, że zaraz się zjawi. Czekał na niego.
- Nawet o tym nie myśl – odezwał się spokojnym, choć stanowczym głosem szatan.
Adrian drżał. Wiedział, że on się dowie o wszystkim. Jednak zastanawiał się, czy szatan będzie miał w sobie tyle mocy by odwieźć go od samobójstwa, a co gorsze, czy sam będzie miał na tyle odwagi aby skrócić swój żywot.
- Odpowiem ci – mówił niezmiennie cierpliwym głosem diabeł. – Nie zrobisz tego. Jeśli będziesz próbował, zapłacisz za to potwornym bólem, a uwierz mi, że jeszcze nie poznałeś co to mały ból. Jesteś mój ponieważ sobie ciebie upodobałem. Będziesz tańczył po rozdartych na strzępach ścierwach wielkich tego świata, albo wił się jak robak we własnych ekskrementach, jeśli taka będzie moja wola.
- Jesteś moją zabawką – kontynuował z szyderczym śmiechem na ustach. – Tak! A ja to się dopiero lubię bawić.
Adrian zerwał się gwałtownie z łóżka i pobiegł w stronę kuchni. Byle tylko zdążyć przeciągnąć nóż po gardle. Byle tylko poczuć słodki smak krwi wypełniający usta. To była jedyna szansa.
Szatan nie był szybszy. Wystarczyła chwila zawahania, ostatnie drżenie ręki, która nie posłuchał umysłu zbyt szybko. Dłoń jakby zaprotestowała rozpaczliwie broniąc swego prawa do życia. Zrobiła to w imieniu wszystkich części ciała Adriana. Jednak za tą chwilę zwłoki zapłaciło całe ciało, zgodnie z obietnicą Szatana.
Potworny lód skuł wycieńczonego mężczyznę, a jego oczy ujrzały coś, co egzorcyści nazywają czarną materią. Jest to esencja zła. Istniejący niebyt, którego celem jest zniszczenie wszystkiego, różniący się od normalnego niebytu tym, że istnieje.
Przez zaledwie kilka chwil przez kości, ścięgna, mięśnie, krew przetoczyły się najrozmaitsze odmiany bólu. Adrian w kilka sekund poczuł smak cykuty, którą truł się Sokrates, zapach gazu w komorze gazowej obozów zagłady, swąd palonego żywcem na stosie własnego ciała, ból łamania kołem, wypruwania jelit ku uciesze gawiedzi, polewania wrzątkiem i gorącą smołą. Poczuł jak przez najdrobniejsze żyły przetoczył się cały świat. Miliardy miliardów igieł wbitych w każdy nanometr ciała. To wszystko sprawiło, że opadł bez życia na podłogę.
- Jesteś mój. Na zawsze – uśmiechnął się szatan.

czerwiec 2009