Narodziny demona




„Narodziny demona”


Maciek jak zawsze o tej porze był zaspany. Śniadanie mu nie smakowało, więc zjadł tylko jedną kanapkę a drugą wsadził do kieszeni w bluzie. Idąc od przystanku autobusowego do szkoły mijał kilka podwórek, po których biegały wiecznie głodne psy.
Zastanawiał się czy Łukasz przyniesie dzisiaj do szkoły dyskietki do pegazusa, które mu obiecał. Jeśli tak, to dzisiaj wieczorem nie będzie się nudził.
Spojrzał na zegarek. Za pięć minut powinni być na przystanku, inaczej znowu się spóźnią, a ostatnio zdarzało się to dosyć często.
- Zjadłeś już śniadanie? – spytał głos dobiegający z łazienki.
- Tak mamo – odparł Maciek. – Nie zapomnij, że dzisiaj musisz być w szkole.
Chłopak postanowił jeszcze raz przypomnieć mamie o wywiadówce.
- Jasne. Pamiętam. O osiemnastej – potwierdziła mama wchodząc do kuchni. – Nic nie przeskrobałeś w szkole?
- Nie – odparł niepewnie Maciek.
- Na pewno? –spytała śmiejąc się i czochrając synka po głowie.
- Na pewno mamo – uśmiechnął się promieniście Maciek.
Tym razem mógł być spokojny. Od poprzedniego spotkania nic nie przeskrobał, a oceny miał takie jak zawsze.
- Jeśli kłamiesz to wywiozę cię do lasu, przywiążę do drzewa i zostawię na noc – powiedziała z wyraźnie udawaną powaga.
Teresa często żartowała. Zawsze potrafiła znaleźć w sobie siłę na uśmiech, nawet wtedy, kiedy było jej naprawdę ciężko. Wyciągała go, tak jak magik wyciąga królika z zaczarowanego kapelusza. Za to chyba najbardziej kochał ją Maciek. Uśmiechała się tak, że cały świat wydawał się kurczyć w dłoniach jak zgnieciona kartka papieru, którą wyrzuca się do kosza. Wtedy nic już nie było straszne, niepewne. Był spokój, kojący, jak szum fal na pustej plaży.
Maciek był zwyczajnym chłopcem. Lubił grać w piłkę, jeździć rowerem i chodzić po drzewach. Czasem zdarzyło mu się coś napsocić w szkole, co kończyło się wezwaniem mamy na rozmowę z wychowawczynią klasy, ale Teresa nigdy się za to nie złościła. Zawsze powtarzała, że chłopiec musi, od czasu do czasu, coś przeskrobać, wybić szybę piłką, pociągnąć dziewczynę za warkocz, czy też pobić się z rówieśnikami.
Była dumna ze swego synka. Miała tylko jego. Od czasu gdy umarł ojciec Maćka, a stało się to, gdy jeszcze była w ciąży, nie związała się z żadnym mężczyzną. Kilku próbowało się do niej zbliżyć, jednak nie potrafiła znaleźć w sobie dla nich uczucia, jakiego oczekiwali. Dawno przestała wierzyć, że zwiąże się z kimś na stałe i Maciek będzie miał ojca.
- Dasz mi pieniądze na bułkę? –spytał Maciek.
- Nie mam drobnych – westchnęła. - No już zakładaj buty bo się spóźnimy na autobus – dodała z takim tonem jakby mówiła te słowa codziennie.
Oboje wyszli na ulicę. Wszędzie było pełno wody. Musiało lać przez całą noc. Mama spojrzała na zegarek, po czym chwyciła synka mocno pod rękę i pobiegli w stronę przystanku. Nie mogła się spóźnić do pracy. Kierownik zakładu, w którym pracowała już wiele razy zwracał jej uwagę, że nie jest punktualna. Wiedziała, że to dobry człowiek, który rozumie problemy matki samotnie wychowującej dziecko, i to, że o pracę nie jest łatwo. Jednak cierpliwość ma zawsze swoje granice, a ona czuła, że jest już prawie na odprawie paszportowej.
Pędzili na przystanek. Za ich plecami przejeżdżał czerwony opel. Kierowca nie zważając na pieszych przejechał blisko krawężnika ochlapując Maćka i Teresę.
- Pieprzony drań ! – wykrzyknęła z oburzeniem. – Zero kultury.

* * *

Dzwonek na długą przerwę wreszcie się odezwał. Dzieci wybiegły z sali jak stado pędzących na oślep antylop. Nie ważne gdzie, byle do przodu, byle jak najszybciej opuścić klasę. Tylko na końcu wlókł się Maciek. Przypominał chorą sztukę, która wpadnie zaraz w ręce drapieżnika. Zmartwiło to panią Zofię. Maciek ostatnio był wyjątkowo ospały.
- Maćku, wszystko w porządku? – spytała pani Zofia.
- Tak proszę pani.
- Wyglądasz kiepsko. Porozmawiam z twoją mamą – powiedziała zmartwionym głosem.
- Nie, naprawdę nic mi nie jest – odparł spokojnie Maciek. – Po prostu się nie wyspałem.
- Dobrze. Leć do kolegów – powiedziała.
Nauczycielka wyczuwała poważny problem. Pracował 20 lat w zawodzie i jej kobieca intuicja, nie raz, pomagała odkryć to, czego inni nie widzieli, lub udawali, że nie widzą. Wewnętrzny głos mówił jej, że ostatnio coś z tym chłopcem jest nie tak. Może jego matka znowu zaczęła pić, może go bije, a może po prostu jest na coś chory…
Setki przypuszczeń wypełniało jej myśli. Nie wiedziała jak to określić, ale czuła, że cykająca bomba niedługo eksploduje.

* * *

Kierowca czerwonego opla powoli dochodził do siebie. Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz. Stracił przytomność za kierownicą i miał szczęście, że nie jechał zbyt szybko. Auto zatrzymało się na drzewie. Gdy zatamował cieknącą z nosa krew podszedł do dymiącej maski samochodu. To co zobaczył podsumował dwoma słowami.
- Kurwa mać!
 Zgnieciony przód kupionego kilka miesięcy temu auta chichotał się do niego:
- No i nici z nowego telewizora…

* * *

Po spotkaniu z wszystkimi rodzicami pani Zofia poprosiła o zostanie kilkoro rodziców, z którymi chciała porozmawiać na osobności. Standardowo był wśród nich tata Łukasza –  klasowego łobuza.
Łukasz mieszkał w niedalekim sąsiedztwie Maćka. Chłopcy znali się od najmłodszych lat.
Nauczycielka poprosiła także Teresę, która czekając przed drzwiami zastanawiała się czy nie stało się nic poważnego. Skoro nauczycielka kazała jej zostać na rozmowę w cztery oczy, to mogło to tylko oznaczać, że dzisiaj trzeba będzie pojechać do tego pieprzonego lasu.
Czas płynął leniwie. Teresa miała nerwowy dzień i wolałaby aby się już skończył.
- Teraz twoja kolej – uśmiechnął się tata Łukasza  wychodząc z klasy. Po minie mogło się wydawać, że psikus jego syna, będący powodem tej rozmowy musiał być na tyle zabawny, że Mirkowi ciężko było zachować powagę.
Teresa weszła do klasy i usiadła naprzeciw nauczycielki.
- Pani Tereso – zaczęła nauczycielka. – Martwię się o pani syna. Ostatnio zachowuje się dziwnie. Czy nie zauważyła pani ostatnio jakiejś zmiany w jego zachowaniu. Jest taki, jakby bez energii.
- Czy coś chce pani przez to powiedzieć? – spytała Teresa, która wyczuwała, że rozmowa kolejny raz zejdzie na temat picia.
- Nie. Po prostu chciałam tylko wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku – powiedziała nauczycielka. W jej głosie dało się wyczuć ton podejrzliwości.
- Nie zauważyłam aby Maciek zachowywał się dziwnie – odparła Teresa. – Nie wiem o co pani chodzi. W domu jest wszystko w porządku.
Temperatura w pomieszczeniu zaczynała rosnąć.
- Czy aby na pewno? – spytała z wyraźną nieufnością nauczycielka.
- Nie piję od dwóch lat, jeśli o to pani chodzi – podniosła głos Teresa, która miała już dosyć tej rozmowy. Myślała, że jeszcze chwila i wyjdzie stąd trzaskając drzwiami. – Nie jesteśmy bogaci, ale chłopak ma wszystko to, czego potrzebuję…
- Pani Tereso, przepraszam – przerwała nauczycielka, próbując ostudzić negatywne emocje. – Może powinnam to powiedzieć trochę inaczej. Po prostu zauważyłam, że chłopiec dziwnie się zachowuje. Jak na razie nie wysłałam go do psychologa szkolnego. Wolałam porozmawiać z panią. Jeśli wszystko u was w domu jest w porządku to może syn jest po prostu chory. Może trzeba się z nim udać do lekarza.
Zapanowała chwilowa cisza. Teresa poczuła chęć na papierosa, jednak gdy spojrzała na nauczycielkę, której twarz przybrała pokojowy gest, trochę się uspokoiła.
- Dobrze. Porozmawiam z Maćkiem.
Temperatura w pomieszczeniu wróciła do bezpiecznych 20 stopni.
- Jeśli to coś ze zdrowiem, to po niedzieli pójdziemy do lekarza. A teraz jeśli można, to ja już pójdę. Muszę jeszcze zrobić zakupy.
- Dobrze. Nie będę pani zatrzymywać. Dziękuję za rozmowę.
Teresa wyszła na zewnątrz i machinalnie sięgnęła do torebki po papierosa. Nie powiedziała jej prawdy. Od kilku tygodni z Maćkiem działo się coś dziwnego. W nocy często śniły mu się koszmary, a w dzień chodził przygaszony. Kilka razy spytała się czy czuje się dobrze. Za każdym razem odpowiadał, że tak. Myślała, że może faktycznie powinna pójść z nim do lekarza. To już trwa trochę za długo.
Jednak to, co się działo z jej synem nie wydawało się problemem zdrowotnym. W głowie Teresy pojawiła się myśl, że to jakieś problemy psychiczne. Te dziwne rysunki. Maciek używał tylko czarnej i czerwonej kredki. To co nimi rysował wywoływało gęsią skórkę na plecach. Raz gdy spytała go, czemu rysuje te diabły, to spojrzał na nią przerażająco pustym wzrokiem i powiedział, że nie wie, ale czuje, że musi to rysować. Czuła się wtedy strasznie i nie mogła zasnąć w nocy.
Nie znała się na psychologii, ale z telewizji i kolorowych gazet można się było dowiedzieć, że coś takiego nie jest do końca normalne. W jej głowie myśli kłóciły się z rozsądkiem.
Więc może do psychologa – myślała. – Nie, on jest od wariatów i niedorozwojów, albo patologii. Mój Maciek nie jest żadnym niedorozwojem… Kurwa, myślę takie głupoty. Przecież psycholog jest po to, żeby pomagać. I nie niedorozwoje tylko niepełnosprawni… Boże, dlaczego ja tak źle myślę…
W rękach Teresy tlił się drugi papieros.
A może do księdza. Może rzeczywiście coś go opętało, jakiś diabeł… Ten sen, który mi się śnił kilka dni temu. Te zjawy w naszym domu, demon z rogami głaszczący mojego syna po głowie… Nie wiem co mam robić…
Papieros spalił się aż po sam filtr.
Nie to niemożliwe… To głupoty. Przecież nie ma żadnego diabła… A jeśli są? Nie, na pewno zgłupiałam, to nie możliwe. To jakiś zły sen…
- Kurwa! – powiedziała do siebie wyrzucając papierosa w rabatkę.
Teresa przypomniała sobie pierwszą komunię Maćka. Na początku zemdlał w kościele, a potem wymiotował przez pół dnia. Wtedy myślała, że Maciek zatruł się lodami, a w kościele było naprawdę duszno. Jednak teraz, wszystkie te fakty zaczynały tworzyć pasującą do siebie układankę, która w miarę dodawania kolejnych elementów, przerażała coraz bardziej.

* * *

Teresa leżała w łóżku. Zbliżała się północ. Prawdopodobnie – myślała –  Piaskowy Dziadek zabłądził i nie zmruży dzisiaj oka. Przewracając się z boku na bok zaczęła myśleć o Tomaszu – ojcu Maćka.
Byli wtedy tacy młodzi. Te pół roku, jakie ze sobą spędzili było najszczęśliwszym okresem w ich życiu. Teresa często zadawała sobie pytanie: Dlaczego los był taki okrutny?
Mieli takie wspaniałe plany. Maciek zaczynał już kopać. Wtedy stało się to, czego nikt się nie spodziewał. Ciało Tomasza znaleziono w zaułku kilka ulic od domu. Do dzisiaj nie ustalono kto był sprawcą i jaki były okoliczności morderstwa, ale to i tak niczego by nie zmieniło. Nie wróciłoby życia.
Wkrótce zasnęła.
Pokój był ciemny. Po kolana wypełniony był mleczną mgłą rozmazującą się smugami po podłodze. Słyszała szepty. Dobiegały z różnych części mieszkania. Wystraszona zbliżała się do następnego pomieszczenia. Na fotelu siedział kozioł o ludzkich kształtach. Mówił coś w niezrozumiałym języku. Wstał i paznokciem rozciął sobie trzewia. Chwycił wnętrzności w dłonie i skierował w jej stronę.
Wybiegła do drugiego pokoju. Elegancko ubrany mężczyzna uśmiechał się do niej trzymając Maćka przed sobą, głaszcząc go po głowie. Chłopiec miał pusty wyraz twarzy. Nie mówił nic.
Usłyszała głos dobiegający z pokoju Maćka. Nie wiedziała, czy to jeszcze sen, czy już się zbudziła.
- Maciek! – krzyknęła wystraszona.
Maciek leżał w łóżku. Mówił coś po łacinie. Twarz miał bladą, a oczy wędrowały do tyłu, trzepocząc rytmicznie. Dotknęła jego czoła. Było rozpalone.
- On jest blisko – odezwał się synek.
Jego głos był przerażająco szorstki, chrapiący. Drażnił bębenki w uszach jak papier ścierny.
- Nic nie możesz zrobić. Wszystko zostało zapisane. Nigdzie nie idź i nic nie rób. Opór nie ma sensu.
Miedziany krzyż wiszący w pokoju popłynął po ścianie. W pokoju było zimno i wilgotno. W powietrzu dało się wyczuć nieprzyjemny zapach siarki wchodzący w nozdrza z wyjątkowym uporem.
- On jest blisko. Już czas.
- Kto jest blisko? Synku! – płakała.
- Teraz się spełni – urwał Maciek.
Przykry zapach znikł. Zabrał z sobą uczucie chłodu. Pozostawił tylko strach w oczach Teresy. Silny, paraliżujący, wszechobecny, w każdym zakamarku mieszkania.
Maciek leżał spokojnie. Jego czoło nie było rozpalone. Teresa była sama. Sama ze swoim synkiem i potwornie się bała.

* * *

            Pani Zofia siedziała na balkonie i paliła papierosa przeklinając grupkę pijanych gówniarzy, którzy wyrwali ją ze snu. Zazwyczaj młodzież wracająca z pobliskiej dyskoteki gromko śpiewała, albo raczej ryczała, swoje ulubione hity. Od czasu do czasu można było także obejrzeć kłótnię młodej pary.
Tym razem nauczycielka miała okazję posłuchać małpich odgłosów. Jeden z chłopaków wskoczył na drzewo i potrząsał jego gałęziami, natomiast inni rzucali w niego kamieniami i kijami. Ta scena, kolejny raz potwierdziła jej teorię, że niektórzy ludzie różnią się od jaskiniowców tylko i wyłącznie ilością owłosienia na ciele.
Zofia lubiła patrzeć na dym papierosowy, układający się w smugi, kręcące się w różne strony. Było w nim coś przyjemnego, kojącego.
Nagle zakrztusiła się dymem, a serce zaczęło jej łomotać jak pędzący pociąg. W oddali było widać mieszkanie Maćka. Unosiła się nad nim wielka chmura ciemnego dymu. Zofia chciała już wbiec do przedpokoju i zadzwonić na straż pożarną, gdy z czarnej masy wyłoniła się potworna twarz upiora. Jej przerażająco puste oczy przeszyły chłodem kobietę. Serce przyśpieszyło do takiej prędkości, że pociąg wypadł z torów. Upadła na podłogę, próbując złapać oddech, po czym zemdlała.

* * *

Słońce przypiekało chłopców siedzących na ławce w parku. Można ich było tu spotkać prawie co każdą niedzielę. Zajadając lody czekali na Adama, który właśnie pojawił się na horyzoncie.
- Jest idzie. Chodźmy. – trącił Maćka Łukasz wstając z ławki.
Chłopcy podeszli do kolegi wracającego z kościoła.
- Cześć Adam – przywitał sięł Łukasz. - Opowiedz nam szybko o czym było kazanie.
Adam śpieszył się do domu. Za 15 minut zaczynał się jego ulubiony serial, jednak wiedział, że dopóki dobrze żyje z Łukaszem będzie miał w szkole spokój.
- Była ewangelia o tym jak kamienowano Marię Magdalenę i Jezus przyszedł, i ją uratował, bo powiedział, że kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. No i ksiądz mówił o tym, że każdy z nas ma grzechy…
- Dobra, wystarczy – przerwał Łukasz
- Dzięki Adam – dodał Maciek.
Chłopcy od dłuższego czasu oszukiwali rodziców. Nie trwało to jednak długo, gdyż jeden z sąsiadów ich zakapował. Od tamtej pory byli wypytywani z tego, o czym mówiono w kościele.
Mama Maćka chodziła do świątyni tyko od święta. Jednak od syna wymagała żeby nie zaniedbywał tego obowiązku. Sporo dzieciaków w jego wieku nie lubiło niedziel, bo trzeba był przestać godzinę w kościele, słuchając nudnego ględzenia, zamiast pograć sobie z kolegami na podwórku w piłkę, lub w domu na pegazusie.
Maciek jednak nie lubił kościoła z innego powodu. Zawsze gdy tam przebywał czuł się nieswojo. Pocił się, jego oddech był ciężki, męczący, a nogi wiotczały już po kilku minutach stania. Przebywając w kościele odczuwał strach, przed czymś, czego nie potrafił opisać. Było to uczucie miażdżące, paraliżujące wszystkie żywe komórki jego ciała, przez co wracał do domu w takim stanie, jakby cały dzień solidnie pracował pod piekącym słońcem. Maciek nigdy się nad tym nie zastanawiał. Po prostu wiedział, że lepiej się tam nie pokazywać.
- Idziemy do domu. Trzeba zdać raport – zażartował Łukasz. – Potem pojeździmy sobie rowerami po osiedlu.
- To ja tylko zjem obiad i przyjadę do ciebie – odparł Maciek, podając rękę koledze.
- Ok.

* * *

Chłopcy pojechali swoimi BMX-ami na przejażdżkę po osiedlu. Było tam sporo zaułków, podjazdów i parkingów, po których  świetnie jeździło się rowerami. Koło trzepaka przy kotłowni stali Marek i Andrzej, koledzy z klasy Maćka.
Maciek i Łukasz zatrzymali się tam na chwilę.
- Ścigamy się po szosie przy torach? – zaproponował Andrzej.
- Czemu nie – odparł Łukasz. – Którędy będziemy jechać?
- Trasa zacznie się obok kotłowni, potem chodnikiem aż do ulicy Zygmunta Augusta, tam w prawo, obok placu zabaw, potem po schodkach na boisko, tam skręcimy przy słupie i na koniec szosą przy torach aż do fabryki.
- Ok. Założę się, że nie dojedziesz pierwszy do mety – rzucił Łukasz.
- No to zobaczymy – przyjął wyzwanie kolega. – O co się zakładamy?
- Nie wiem – pomyślał. – Może o to, że przegrany będzie musiał podejść do Magdy, powiedzieć jej, że jest ładna i pocałować ją w policzek.
Wszyscy chłopcy parsknęli śmiechem. Magda była klasową brzydulą i strasznym kujonem. Wszystkim działała na nerwy. Maciek i Łukasz mieli specjalny powód aby jej nie lubić. Dziewczyna była główną klasową donosicielką, przed którą nic się nie dało ukryć.
Andrzej wyobraził sobie, że musiałby to zrobić i mina wyraźnie mu zrzedła.
- O to się nie założę – jęknął.
- No dobra, żartowałem – zaśmiał się Łukasz. – Ten kto przegra napisze za wygranego wypracowanie z polskiego na następny piątek.
- Ok. Umowa stoi – zgodził się Andrzej.
Chłopcy podali sobie ręce. Już mieli iść na start, gdy odezwał się Marek.
- Patrzcie! Leon idzie do czołga – zauważył – Wyścig może poczekać. Idziemy wkurzyć Leona!
Leon był miejscowym włóczęgą. Miał już ponad pięćdziesiąt lat – przynajmniej na tyle wyglądał. Był gruby i niskiego wzrostu. Wiecznie brudny, obdarty i śmierdzący w najlepszym przypadku alkoholem. Małe dzieci się go bały, a psy szczekały na niego jak opętane.
Często wędrował po osiedlu, zaglądając do śmietników i szukając w nim skarbów, które lądowały w dużej zielonej torbie, będącej nieodzownym ekwipunkiem Leona. Niemal codziennie rano oczyszczał pobliskie trawniki z butelek i puszek pozostawionych w nocy przez pijaną młodzież.
Nie robił tego z powodu biedy. Miał rentę i rodzinę, która się nim zajmowała. Po prostu niektórzy ludzie na starość dziwaczeją. Tak więc stary Leon grzebał po okolicznych śmietnikach, nosząc w plecaku swoje zdobycze, a dzieci i dorośli nabijali się z niego.
Kiedyś grupa chuliganów złapała Leona przy czołgu – tak nazywali kontener na śmieci. Chłopaki otworzyli klapę i wrzucili go do środka.  Mieli przy tym niezły ubaw. Od tamtej pory zwykło się do niego krzyczeć: Leon! Do czołga!
Istniało wiele innych zabaw z Leonem w roli głównej. Jedną z nich było pytanie go o godzinę. Pomimo, że nosił na ręce zegarek nie umiał z niego odczytać jaki jest czas. Łukasz wybrał właśnie ten rodzaj zaczepki.
- Leon! Która godzina? – krzyczał śmiejąc się od ucha do ucha.
- Ja wam kurwa dam gówniarze zasrane – wykrztusił Leon.
- Ty cwelu! – Łukasz nie pozostał dłużny.
- Leon! Leon! – krzyczała reszta.
Leon wziął w dłoń dwa kamienie i cisnął nimi w grupkę natrętów.
- A to gnój – oburzył się Łukasz. – Za mną!
Chłopcy ruszyli do kontrnatarcia. Podjeżdżali pojedynczo, z różnych stron, plując na Leona. Mali ludzie na małych rowerkach, niczym Mongołowie na koniach, osaczyli swą ofiarę ze wszystkich stron. Z ust dobywała się salwa za salwą. Marek trafił nawet w oko. Wśród chłopców za taki strzał dostawało się 10 punktów. Jutro cała klasa będzie go miała za bohatera.
Leon rzucił się w pogoń za nimi. Chłopcy postanowili się wycofać. Maciek jechał na końcu. Już oddalał się od Leona, gdy spadł mu łańcuch z zębatki. Rozjuszony starzec złapał go za kołnierz. Rower potoczył się do przodu wywracając się kilka metrów dalej.
- No, teraz zobaczymy, kto jest cwelem – ryknął Leon.
Maciek miał szklane oczy. Trząsł się jak galareta. Chłopcy patrzyli jak Leon ciągnie kolegę w stronę czołgu. Wrzaski były już na tyle duże, że cała afera zwróciła uwagę przechodniów i dziadków siedzących na balkonach, jak w lożach oglądających teatr życia codziennego. Tym razem mieli okazję podziwiać solidne lanie szczeniaka, któremu się należało za zaczepianie dorosłych.
Chłopcy nie wiedzieli co mają zrobić. Łukasz nie zastanawiał się długo podjechał rowerem pod drzewo, złamał suchą gałąź i ruszył w stronę Leona.
Kij rozbił się na plecach włóczęgi. Leon wywrócił się nie puszczając zdobyczy. Złapał za leżący obok kamień i rzucił w głowę Łukaszowi.
- No to teraz zobaczymy kto jest cwelem! – ryczał bez przerwy obłąkanym tonem Leon.
Lewą ręką otworzył klapę czołgu i wepchnął do środka wiercącego się Maćka. Pokrywa zatrzasnęła się z hukiem. Oprawca wziął kij i zablokował nim wyjście dla dzieciaka. Złapał za metalowy drąg i zaczął uderzać nim w śmietnik. Maciek płakał.
- Rycz gówniarzu! – krzyczał ochryple.
Nikt nie interweniował. Każdy przyglądał się temu rozpaczliwemu aktowi sprawiedliwości. Pan Roman, który siedział niedaleko na ławce, planował poczekać jeszcze trochę i przyjść z pomocą dziecku, jednak odwlekał tą chwilę, ponieważ uważał, że gówniarzowi należy się nauczka. Miał już dosyć tych zaczepek.
Jednak Roman nie miał okazji stać się wybawicielem dziecka. Dramatyczny akt przerwało coś, co utkwiło w umysłach wszystkich, którzy tam byli. Po tym wydarzeniu ludzie udawali, że nic nie widzieli.
Dookoła śmietnika zrobiło się jakby ciemniej. Powietrze śmierdziało trupim jadem, było ciężkie i duszące. Wokół Leona utworzyła się gęsta chmura przybierająca kształt zjawy. Oplotła ona ciało włóczęgi. Towarzyszył temu dziwny pisk, na dźwięk którego psy zaczęły skomleć i ujadać zawzięcie, a koty kuliły się i syczały. Leon wrzasnął cienko i trzęsąc się opadł na ziemię. Twarz wykrzywiła mu się w koszmarnym grymasie, strasząc martwym spojrzeniem. W jednej chwili zjawa rozpłynęła się w powietrzu zostawiając po sobie trupi zapach.
Łukasz obejrzał się dookoła. Wszyscy ludzie, którzy przed chwilą oglądali spektakl wsiąkli pod ziemię. Spora część z nich już zaczęła odmawiać pacierze, a reszta miała zacząć chwilę później, jak dojdzie do siebie. Niektórzy jeszcze długo po tym zdarzeniu będą budzić się z krzykiem w nocy.
Z nieba zaczęły spadać krople, które przerodziły się w spory deszcz. Maciek wyszedł z czołgu. Był wystraszony na śmierć, ale niczego nie widział. Nie wiedział dokładnie, co się stało. Był w szoku, tak jak cała reszta.
Podszedł do swojego roweru, nałożył łańcuch i spojrzał na chłopaków.
- Idziemy do domu – powiedział.
Chłopcy bali się mówić. Spojrzenia, jakie lakonicznie wysyłali do siebie mówiły wyraźnie: Nic nie widzieliśmy! Nas tam nie było!

* * *

Teresa siedziała sama w domu. Myślała o tym, co wydarzyło się ostatniej nocy. Mogła dzisiaj pójść do księdza. Opowiedzieć mu o całym zajściu. Jednak wątpiła, żeby ksiądz jej uwierzył. Takie rzeczy zdarzają się w książkach albo filmach.
W drzwiach stanął Maciek. Chłopiec powoli dochodził do siebie, ale nadal miał wystraszony wyraz twarzy.
- Synku, coś się stało?
- Nie – odparł niezbyt przekonująco. – Pokłóciłem się trochę z kolegami. Idę do pokoju.
Maciek znikł za drzwiami. Na dworze zrobiło się ciemno. Teresa spojrzała przez okno na zachodzące słońce, które jak przesypujący się w klepsydrze piasek, odmierzało czas do zmroku.

* * *

Tomasz szedł ciemną ulicą w stronę domu. Mgła tańczyła w szaleńczym rytmie. Za jego plecami podążała zjawa. Teresa krzyczała, ale on jej nie słyszał. Demon rozszarpywał ciało na strzępy, delektując się wrzaskami i bezsilnością kobiety.
Następny obraz był równie przerażający. Widziała siebie nagą, leżącą na łóżku. Zasłony powiewały przy otwartym oknie, za którym błyszczał monstrualny księżyc. Między nogami miała mnóstwo spermy. Obok stał kozioł o ludzkich kształtach z ogromnym kutasem. Przyglądał się jej. Spomiędzy jej nóg dobywała się krew.
Usłyszała krzyk synka. Wwiercał się w ciało paraliżując je długimi impulsami. Chłopiec wierzgał się w łóżku trzymając dłońmi głowę. W dwóch miejscach na czole spływały krople krwi.
            Przed sobą zobaczyła kozła. Z jego oczu, ust i nozdrzy ciekła krew. Gdy ją uderzył w twarz poczuła, że to nie jest już sen. Upadła na podłogę.
W drzwiach stał elegancko ubrany mężczyzna. Trzymał Maćka w objęciach głaszcząc go po czole, z którego wyrastały małe rogi.
- Oddaj mi go. Proszę – płakała Teresa klęcząca na podłodze.
Jednak nie dostała żadnej odpowiedzi. Elegancki mężczyzna uśmiechnął się, spojrzał na chłopca i pogłaskał go po głowie. Maciek obnażył ostre zęby i syknął do Teresy jak kot. To już nie był jej syn.
- Dlaczego mi go zabierasz? Dlaczego?
- Twój syn jest królem – odparł mężczyzna. Odejdzie wraz ze mną, lecz wkrótce powróci, by zaprowadzić nowy porządek. Czas rybaka z Galilei już minął.
Na twarzy mężczyzny pojawił się upiorny uśmiech. Maciek splunął na twarz matki i skinął na kozła. Twarde kopyto uderzyło w głowę Teresy łamiąc czaszkę. Krew zalała jej usta i nos. Upadła na podłogę. Przez w pół otwarte oczy, leżąc bokiem, patrzyła na drzwi, przez które trzy postacie opuszczały mieszkanie.
Obok jej ręki leżał nóż.

* * *

Grzegorz przyjechał na miejsce zdarzenia. Po mieszkaniu krzątało się kilku policjantów. Ciało leżało na podłodze w kuchni. Wokół dłoni kobiety znajdowała się spora kałuża zaschniętej krwi.
- Prawdopodobnie leży tu już od niedzieli – odezwał się jeden z policjantów. – Miała syna. W szkole nie pokazał się od poniedziałku. Dwie godziny temu, jeden z jego kolegów wpadł go odwiedzić i znalazł ciało.
- Co z chłopcem?
- Nie wiemy. Prawdopodobnie znalazł matkę w takim stanie i spanikował. Będziemy musieli zacząć poszukiwania. Jak na razie ustaliliśmy, że nie ma w pobliżu rodziny, do której mógłby się udać. Jest jeszcze jedna sprawa. Zastanawiają mnie rany na głowie. Ma wybite dwa zęby i pękniętą czaszkę. Być może była w to zamieszana osoba trzecia.
- Ciekawe. Zbadamy to – odparł Grzegorz, który kucnął i przyjrzał się denatce.
Dziewczyna miała około 30 lat, była szczupła, miała piękne włosy i oczy.
- Szkoda. Ładna dziewczyna – powiedział do siebie, wstał i wyszedł na zewnątrz zapalić papierosa.

Lipiec – sierpień 2009